Naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie drony
Rosyjskie drony naruszyły polską przestrzeń powietrzną, co skłoniło NATO do podjęcia działań. Premier Tusk zapewnia, że Polska nie jest w stanie wojny, ale sytuacja jest poważna.

Od czasu rosyjskiej inwazji na Ukrainę, przestrzeń powietrzna krajów NATO była wielokrotnie naruszana, jednak po raz pierwszy państwa NATO musiały podjąć rzeczywiste działania wojskowe. W nocy z wtorku na środę, fala rosyjskich dronów przekroczyła granice powietrzne Polski. Jak poinformował premier Polski, Donald Tusk, co najmniej cztery drony zostały zestrzelone. W akcji uczestniczyły także holenderskie myśliwce F-35.
Polska wezwała do aktywacji artykułu 4 NATO, co oznacza zwołanie pilnego spotkania między państwami członkowskimi. Tusk zapewnił, że nie ma podstaw do twierdzenia, iż Polska jest w stanie wojny, ale kraj ten jest "najbliżej konfliktu zbrojnego od czasów II wojny światowej".
Wkrótce po incydencie, ministrowie z Niemiec, Polski i Holandii zasugerowali, że mogło to być celowe prowokowanie. Jak stwierdziła szefowa polityki zagranicznej UE, Ursula von der Leyen, istnieją "wskazania" na intencjonalność tego działania.
Rutte z ostrożnością
Sekretarz generalny NATO, Jens Stoltenberg, zajął ostrożniejsze stanowisko. Potępił "lekkomyślne i niebezpieczne działania" Rosji. Na pytanie o intencjonalność incydentu, stwierdził, że czeka na wyniki dochodzenia. Źródła w NATO informują, że istnieje małe prawdopodobieństwo, aby był to przypadek.
Jak na sytuację reaguje prezydent Stanów Zjednoczonych, pozostaje tajemnicą. Prezydent Trump zamieścił jak na razie tylko krótką wiadomość w mediach społecznościowych, pytając, dlaczego Rosja narusza polską przestrzeń powietrzną. Nie potępił Kremla.
Zobacz tutaj rekonstrukcję obrony polskiej przestrzeni powietrznej przy użyciu holenderskich F-35:
Ministerstwo Obrony Rosji ogłosiło, że drony, które wystrzelono nie były "przeznaczone dla Polski". Następnie stwierdzono, że drony nie miały wystarczającego zasięgu, aby dotrzeć tak głęboko w Polskę. Kreml oskarża Warszawę o próbę eskalacji wojny na Ukrainie, sugerując, że Polska stara się wywołać incydent.
Sojusznik Rosji, Białoruś, twierdzi, że drony "zboczyły z kursu" po tym, jak zostały "zakłócone". To metoda zakłócania działania dronów.
'Prowokacja i test'
Ekspert ds. obronności, Patrick Bolder z Haskiego Centrum Studiów Strategicznych, nazywa zarówno deklaracje Rosji, jak i Białorusi nonsensownymi. "Ukraina i państwa NATO mają radary, które dokładnie pokazują, jaką trasę pokonują drony," wyjaśnia. Doradca prezydenta Ukrainy, Wołodymyra Zełenskiego, podzielił się zdjęciami pokazującymi trasę dronów. "Nie można zaprzeczyć, że drony zostały wystrzelone w pobliżu rosyjskiej prowincji Kursk."
Według Boldera, twierdzenie, że drony zboczyły z kursu wskutek zakłóceń, jak sugeruje Białoruś, jest również nieprawdopodobne. "Rosjanie mają już tak duże doświadczenie z dronami, że nie polegają wyłącznie na informacji satelitarnej." W jego opinii, Kreml celowo wprowadza w błąd, wypuszczając sprzeczne informacje, aby ukryć prawdę.
W związku z tym, jego zdaniem, sprawa jest jasna: "Przy tak dużej liczbie dronów nie można mówić o wypadku. To prowokacja i test ze strony Rosji: jak NATO zareaguje, gdy Rosja naruszy przestrzeń powietrzną?"
Zasoby informacji
Ekspert ds. obronności, Rob de Wijk, nie jest w stanie stwierdzić, czy mamy do czynienia z prowokacją, czy z przypadkowym incydentem. "Jednak niezależnie od tego, dostarcza to Rosji ogromnych ilości informacji," stwierdza. "To mówi wszystko o tym, jak NATO reaguje na taką sytuację: że artykuł 4 zostaje aktywowany, jak działa obrona powietrzna. Myślę, że Rosjanie są z tego bardzo zadowoleni."
Jeśli ostatecznie NATO dojdzie do wniosku, że to celowe działanie Rosji, uznano by to za akt wojny, twierdzą zarówno Bolder, jak i De Wijk. Bolder dodaje: "To nie oznacza, że od razu jesteśmy w stanie wojny, ale trzeba podjąć działania."
Źródła informują, że państwa NATO już zwróciły się do dowództwa wojskowego z prośbą o zbadanie możliwości podjęcia działań przeciwko Rosji. Bolder wymienia między innymi ostre potępienia i wezwanie ambasadorów jako opcje.
De Wijk dodaje, że jeśli to celowe działanie, nie można reagować tylko pakietem sankcji. "W takim przypadku trzeba rozważyć, czy aktywować artykuł 5 NATO." Dlatego uważa, że reakcja Rutte'a była odpowiedzialna. "Myślę, że wszystkie państwa NATO mają nadzieję, że to nie jest prowokacja. Ostatnią rzeczą, jaką chcą, jest konieczność reakcji."